12
Blakszip
1 rok temu
Blasphemous - Recenzja
Opowieść rozpoczyna się od tego jak powstał miecz głównego bohatera zwany Mea Culpa - a powstał przez próbę odbicia sobie płuc przy pomocy dewocjonaliów - a potem nasz protagonista, zwany Pokutnikiem, budzi się jako jedyny żyjący po masakrze zwanej Cudem “Cichego Cierpienia” i rusza przez ponurą Cvstodię wycinając w pień pokraczne kreatury, zbierając dające moc paciorki różańca, modlitwy będące potężnymi atakami specjalnymi i ulepszając swoje umiejętności bojowe, opłacając to zbieranymi łzami pokutnymi. I pierwsze wrażenie z obcowania z Blasphemous jest świetne. Oto jak powinien wyglądać pixel art we współczesnych grach - niska rozdzielczość, ale pięknie skomponowane układy pikseli, konkretna wizja artystyczna i brak efektów, które kompletnie nie pasują do stylistyki. Dorzućmy do tego naprawdę imponujące animacje - szczególnie w przypadku dużych bossów. Stylistyka robi wrażenie wyrazistością. Trudno nie mieć skojarzeń z Soulsami lub Bloodborne, ale… to nie jest zbyt sprawiedliwe skojarzenie, bo Soulsy i Bloodborne są japońskimi grami czerpiącymi wiele z kultury zachodniej, a Blasphemous to gra… z Hiszpanii. I tak naprawdę ten tytuł bazuje mocno na źródłach związanych z krajem, w którym powstał. Symbolice religijnej, architekturze i folklorze. Stylistyka gry jest bezbłędna i spójna, a przy tym samą opowieść podano w tak mętny sposób, iż - trochę jak w Soulsach - trzeba sobie ją składać czytając opisy przedmiotów i łącząc fakty z nielicznych przerywników. W kreowaniu ciężkiego, ponurego nastroju pomaga niewesoła, klimatyczna muzyka i liczne historie osób dotkniętych przez klątwy obecne w świecie gry. Przy czym cała rzecz nie wydaje się wprost pokazywać istniejącą religię, ale wykorzystuje silnie symbolikę i nomenklaturę chrześcijańską, budując całą narrację na, silnie zakorzenionym w chrześcijaństwie, kulcie pokuty i wyznania winy. Tytułowa bluźnierczość Blasphemous odnosi się do działań bohaterów gry, a nie do tego, że produkt próbuje być bluźnierczy wobec prawdziwych wierzeń. To raczej twórcze wykorzystanie własnego dorobku kulturowego przez Hiszpanów - tak jak Wiedźmin 3 wykorzystywał nasze słowiańskie korzenie. No ale oczywiście jeśli ktoś będzie chciał się tu poczuć urażony to pewno się poczuje. No dobrze - to jak się w to gra?
Na pierwszy rzut oka mamy do czynienia z Metroidvanią w najbardziej klasycznej postaci. Dwuwymiarowy widok z boku, platformówkowa struktura lokacji, responsywne poruszanie się, walka oparta na animacjach. Do tego świat jest złożonym, nieliniowym labiryntem, a pozyskiwane zdolności i przedmioty otwierają przed nami nowe przejścia, skłaniając do powtórnego odwiedzania miejsc. Walka robi dobre wrażenie - responsywny ruch, wyraziste animacje ataków i precyzyjne określanie kolizji - wszystko to sprawia, że ciachanie dziwacznych stworów jest satysfakcjonujące. Sami wrogowie są wspaniale zaprojektowani i animowani - nierzadko bardzo dziwaczni i pokręceni, pokazujący wyobraźnię twórców. Ustawiani są w różnych konfiguracjach i wielu da się cheesować, ale ewidentnie jest to celowy zabieg - gracz ma sobie radzić dowolnymi środkami z zastanymi sytuacjami. Czasem też tak, iż wróg nie będzie mógł się bronić. Moje pierwsze wrażenia z grania w Blasphemous były świetne. Być może nie byłem tak zachwycony jak przy zaskakującym różnorodnością Dead Cells, ale wciąż grało mi się bardzo dobrze, a mniejsza różnorodność aż tak tu nie przeszkadza, bo to nie jest rogalik, w którym powtarza się podejścia, a gra, którą po prostu się przechodzi i nowości dochodzą stopniowo, wraz z postępem fabuły. Warto jeszcze dodać, że gra lekko inspiruje się Soulsami, bo mamy tu ołtarze, przy których się odradzamy po śmierci, a sam zgon niesie ze sobą pewne konsekwencje. Chociaż nieco inne, bo tu nie tracimy Łez Pokuty - odpowiednika dusz, za które ulepsza się postać, a jedynie nasz zgon pozostawia po sobie symbol winy. Jego istnienie skraca nasz pasek mocy wykorzystywany do używania ataków specjalnych, a do tego zmniejsza ilość pozyskiwanych z wrogów Łez. Możemy wrócić do miejsca zgonu, aby zebrać Symbol Winy albo zapłacić w specjalnych lokacjach za odkupienie win. Tutaj śmierć nie boli tak jak w Soulsach, ale też ma swoje konsekwencje. I muszę przyznać, że grało mi się dobrze, aż do czasu, gdy dotarłem w góry.
Blasphemous niestety ma sporo elementów platformowych i nie jest najlepszą platformówką. Owszem, samo skakanie, kontrola postaci w locie i ogólna responsywność są świetne, ale… dlaczego ten kretyn musi się automatycznie łapać każdego gzymsu jak potłuczony. Nawet jeśli chcemy zeskoczyć na dół? I kto wpadł na pomysł, że do drewnianych ścian, w które wbijamy miecz, aby się na nich zaczepić, przyklejamy się przyciskiem ataku? Tym samym przyciskiem, którym wykonujemy, cóż... ataki i nierzadko właśnie chcemy je wykonać, bo dookoła nas lata wróg, niczym natrętna, bezbożna, upiorna osa! No i zaraz mnie zdzieli, chcę go uderzyć, ale mój Pokutnik, zamiast się opędzić, przykleja się do ściany, a potem dostaje szarżą latającego drania w pysk i spada w przepaść. Śnieżne góry to jedna z lokacji dość blisko początku gry i jest chyba najgorsza pod względem elementów platformowych, ale później też potrafią one dać w kość. Całe Blasphemous oglądałem jak protagonista wczepia się w krawędzie wbrew mojej woli i spada w jakieś doły, bo jakiś niemilec dał mu prztyczka w nos. Na domiar złego gdzieś w tym momencie zacząłem odczuwać lekkie znużenie walką, bo jednak mamy tu tylko jedną broń, a ta pozwala wykonać serię uderzeń, cios w górę, unieść blok i zrobić po nim kontrę, a do tego dochodzą potężne, ładowane uderzenia, dupnięcia z góry i wślizgi. Trochę mało. Zaczynałem tracić serce do Blasphemous. Ale na szczycie góry czekał na mnie świetnie zaprojektowany boss. Generalnie gra ma wybornie wykonanych bossów, których ataków musimy się nauczyć. Nie są bardzo trudni, ale zwykle stanowią na tyle duże wyzwanie, aby trzeba było znaleźć na nich sposób i kilka razy zginąć. Po mroźnym piekle pełnych przepaści gór kolejne lokacje były mniej irytujące. Z czasem udało mi się odblokować wślizgo-ciosy, dłuższe kombosy i ataki dystansowe, ale model walki i tak pozostał relatywnie prosty. Za to gra niejednokrotnie zaskakiwała mnie ciekawymi przeciwnikami i nietypowymi arenami, więc musiałem ciągle kombinować jak używać swoich zdolności bojowych.
I oto całe Blasphemous. Gra o nieprzeciętnym klimacie i oprawie audiowizualnej, podlana hiszpańską otoczką religijną przeobrażoną w ponurą grozę. Niestety to też tytuł nierówny, wypełniony słabszymi momentami, nie zawsze dobrze zbalansowanymi bossami oraz lokacjami. Mimo to dość fajny i warty uwagi - jeśli tylko jesteśmy w stanie znieść niedoskonałości.
Ostatnie wpisy