12
Blakszip
3 lata temu
No More Heroes 3 - recenzja gry
Na trzecią odsłonę No More Heroes musieliśmy czekać bardzo długo. Jedynka wyszła w 2007, dwójka w 2010 roku i obydwie były pierwotnie stworzone na Nintendo Wii. Trójka przegapiła generację konsol i po dekadzie przerwy wyszła na Switcha. Niestety mam wrażenie, że ich twórca, scenarzysta oraz reżyser, niespecjalnie ruszył się z miejsca przez te 11 lat. Bo No More Heroes 3 jest niestety najsłabszą grą całej trylogii. Ale nie uprzedzajmy faktów. Aby przeanalizować cały tytuł przyjrzymy się kolejno każdemu etapowi powtarzającej się tu, wielogatunkowej pętli rozgrywki, bo Travis będzie tu musiał pokonać wielu bossów z rankingu galaktycznych zabójców, a przed każdym z pojedynków przemierzy otwarty świat wykonując różne prace zarobkowe godne niewykwalifikowanego pracownika fizycznego, którym jest, weźmie udział w wyznaczonych starciach z grupami wrogów, a następnie - po uiszczeniu wpisowego, zmierzy się z kolejnym oponentem na liście. I tak jakieś dziesięć razy.
No More Heroes 3, jak każda odsłona serii, jest mieszanką gatunkową, ale jeśli miałbym wskazać na to czym jest najbardziej to będzie to chodzone mordobicie lub też slasher. W drodze do każdego bossa Travis musi zwyciężyć w kilku starciach kwalifikacyjnych, a że tym razem Santa Destroy najechali obcy to będzie tłuc bronią przeróżne dziwactwa wyglądające na zbiegów. I No More Heroes 3 jest nadal całkiem kompetentnym slasherem. Mamy ataki lekkie i ciężkie, możemy blokować ciosy i robić uniki, a kiedy nadwyrężymy wroga machnięcie ręką z Joy-Conem we wskazanym strzałką kierunku pozwala przepołowić wroga potężnym cięciem wiązkowej katany, a to kończy się fontanną krwi. Oczywiście można tu też grać trzymając konsolę w rękach albo przy pomocy pada i wtedy wystarczy ruch analogami, ale ćwiartowanie wrogów przy pomocy wymachu kontrolerami jest nadal tak satysfakcjonujące jak w czasach Nintendo Wii. A że oponenci nie są tu tak liczni i wytrzymują więcej uderzeń to te ataki kończące nie stają się tak nużące jak w poprzednich odsłonach.
Mamy tu też nieco dodatkowych mechanik - nadal obecne są specjalne, losowane przy rozcinaniu wrogów moce i transformacje, które np. wsadzają Travisa na chwilę w potężny pancerz wspomagany miażdżący wrogów salwami rakiet, zrobienie uniku tuż przed oberwaniem na moment spowalnia czas, a ogłuszonego wroga można chwycić i rzucić o glebę w zapaśniczym stylu. Co, przy okazji, jakoś podładowuje rozładowującą się podczas walki katanę. W razie braku wroga do rzucenia nadal możemy ją też oczywiście ładować wymachami kontrolera. I wciąż jest to czynność wyglądająca godnie, szlachetnie i wcale nie upokarzająco. Nasz zabójca uzyskał też kilka mocy dodatkowych, które po wykorzystaniu odnawiają się jakiś czas, więc możemy tu wrogów kopać dwunożnie z wyskoku, spowalniać czas czy odrzucać. Niemniej, o ile No More Heroes 3 jest slasherem solidnym, to nie jest wcale slasherem wybitnym. Mamy tu bardzo mało dostępnych kombosów, a różnorodność i wyzwanie kryje się raczej w zróżnicowanych przeciwnikach, których ataki trzeba sprawnie obchodzić. Nie ma tu też różnych katan wiązkowych mających postać pojedynczych świetlówek i całych żyrandoli jak w dwójce - tu Travis posługuje się tylko jednym typem broni. Na domiar złego walka niezbyt się zmienia podczas przechodzenia gry. W pewnym momencie dochodzi kilka mocy specjalnych, ale wszystkie pojawiają się jednocześnie, a ulepszenia postaci zwiększają raczej pulę zdrowia lub siłę ataku. Gdzieś po drodze odblokowuje się podwójny unik albo dłuższą serię ciosów kataną, ale są to subtelne zmiany. Zatem jest dość monotonnie. Grałem na średnim poziomie trudności, więc nie wypada mi narzekać, że gra jest zbyt łatwa, ale odczułem tu pewną dysproporcję jeśli chodzi o starcia ze zwykłymi wrogami oraz bossami - te pierwsze niejednokrotnie potrafiły być trudniejsze, a to przecież bossowie powinni stanowić większe wyzwanie.
Śmiganie po otwartym Santa Destroy na motocyklu i wykonywanie dorywczych prac, aby zebrać pieniądze na kolejną walkę było jednym z najgorszych elementów pierwszego No More Heroes. Nic się tam nie działo, miasto było martwe i puste. W drugiej odsłonie z tego zrezygnowano - wybieraliśmy aktywności na ekranie mapy i było to lepsze rozwiązanie. I, z jakiegoś niewyjaśnionego powodu, otwarty świat powraca w No More Heroes 3. Cały teren został chyba wyrzeźbiony przez stażystę opłacanego ryzami papieru. Szczególnie ukształtowanie terenu pustynnego regionu wygląda jakby ktoś upchnął nieco siana pod obrus i nazwał to topografią. Niewidzialne ściany są w całkowicie losowych miejscach, a tekstury mają tak niską rozdzielczość, iż można stracić wiarę w swoje okulary, oczy, ośrodki wzroku. Mam wrażenie, że mające ponad dekadę odsłony na Wii wyglądały lepiej. Co ciekawe - starcia w wrogami chodzą tu w 60 klatkach na sekundę, a przynajmniej próbują, bo nie zawsze im to wychodzi - tymczasem otwarty świat ma płynność przyciętą do 30fpsów i… tylko czasem tyle osiąga. 25-27 ramek na sekundę jest tu normą, a nawet kiedy dociągnie do 30 to kiepski frame pacing sprawia, iż ma się uczucie jakby nie dociągnęło. Tak, nie dość, że jest to brzydkie i puste to jeszcze klatki na ekranie zmieniają się z częstotliwością pór roku. A przecież to nie jest wina Switcha, bo takie Xenoblade’y czy Monster Huntery z podobnymi i większymi otwartymi światami oraz o wiele bardziej szczegółową grafiką działają na tej konsolce poprawnie. Otwarty świat nie ma też sensu jako miejsce akcji, bo kiedy docieramy do znacznika jakiegoś starcia to nie walczymy wcale w danej lokacji. Travis jest wtedy wsysany do statku kosmicznego albo teleportowany do jakiejś całkiem innej miejscówki. Otwarty świat służy tylko temu, aby przez niego przejechać, bo nie jest nawet miejscem, w którym się cokolwiek wydarza. Nie ma tam też ekspozycji fabularnych.
Ale to nie wszystko. Travis wykonuje znowu różne prace dorywcze. W drugim No More Heroes miało to postać całkiem miłych, pseudo-ośmiobitowych gier, ale w trójce producent powrócił do rozwiązań z jedynki i mamy tu znowu mini-gry osadzone w środowisku gry, które nie są tak przyjemne. Wykonujemy więc różne studenckie prace takie jak koszenie trawników na czas, zbieranie śmieci w wodzie zamieszkanej przez aligatory, które można pacyfikować rzutami zapaśniczymi, uczenie manier piratów drogowych na autostradzie na życzenie czyjejś babci czy praca w straży wybrzeża polegająca na strzelaniu czołgiem do nacierających z wody giga-krokodyli. No dobra, tu już widać nieco szaleństwa typowego dla No More Heroes. Niemniej większość tych prac jest zabawna za pierwszym razem i nużąca przy drugim podejściu, a niestety trzeba będzie je kilka razy wykonywać, aby uzbierać potrzebne fundusze. Inspirowane Tetrisem czy Bombermanem mini-gry z drugiej odsłony były zabawniejsze. Jedynym sensownym wyjaśnieniem istnienia wielu elementów otwartego świata jest to, iż producent chciał dostarczyć nam pewien komentarz na temat odtwórczości reszty branży.
I oto całe No More Heroes 3! Najgorsza odsłona serii, która może jeszcze broniłaby się jakoś jakby wyszła te 8 czy 9 lat temu. Momentami wygląda jakby to były dwie oddzielne gry sklejone ze sobą - porządnie przygotowana część slasherowo-fabularna i koszmarnie spartaczony otwarty świat, który wygląda równie źle jak działa. Ale skłamałbym twierdząc, że bardzo źle się bawiłem. No More Heroes 3 ma nadal ten sam urok co poprzednie dwie odsłony.
Ostatnie wpisy