12
Blakszip
1 rok temu
Paper Mario: The Origami King - recenzja
Paper Mario to długowieczna seria gier, która ma swoje źródła w czasach Nintendo 64 i jej historia jest nierówna niczym pognieciony wąs. Pierwsze dwie odsłony były mocnymi fabularnie japońskimi RPGami, Super Paper Mario na Wii prawie całkiem odrzuciło jRPGowe elementy stawiając na zręcznościową walkę i przez to uważane jest za czarną owcę serii, ale ta odsłona też ma swoich fanów. Kolejne dwie części na Wii U oraz 3DSa teoretycznie wróciły do korzeni, stawiając ponownie na turowe, jRPGowe potyczki, ale usunięto z nich wiele mechanik co bardzo spłaszczyło zabawę i niekoniecznie to kogokolwiek zadowoliło. W kontekście mojej recenzji ważne jest to, że ja grałem jedynie w Super Paper Mario na Wii, czyli w tę odsłonę z innej bajki, i… absolutnie uwielbiam tę grę. Do dziś pozostaje jedną z moich ulubionych produkcji na tamtą konsolę Nintendo. Dlatego też nie mam żadnego sentymentu do jRPGowych korzeni serii. Ba, ja zasadniczo w ogóle nie przepadam za jRPGowym modelem potyczek z bohaterami stojącymi naprzeciw siebie i wybierającymi akcje z listy. No dobrze. To jaka jest, na tle tego wszystkiego, moja opinia na temat Paper Mario: The Origami King? Otóż… mam bardzo wiele złego do powiedzenia o tej grze, a jednocześnie… uwielbiam ją.
Oto więc Paper Mario: The Origami King zaczyna się od Mariana i Luigiego przybywających do zamku księżniczki Peach na festiwal origami. Miasteczko pod zamkiem okazuje się opustoszałe, a sama księżniczka nie tylko poskładała się w origami, ale i jej osobowość też jest dość poskładana - w coś paskudnego. Wkrótce okazuje się, że za wszystkim stoi zły król origami o imieniu Olly, który przemienił część mieszkańców Grzybowego Królestwa w swoich origami-podwładnych, a resztę uciska. Jako że są zrobieni z papieru to można by nawet powiedzieć, że gniecie. Zamek zostaje porwany i otoczony wstęgami, a Mario wraz z Oliwią - dobrą siostrą złego króla - będą musieli odnaleźć początki wstęg, zniszczyć je by uwolnić zamek i pokonać poskładanego monarchę. Ratowanie księżniczki też jest w planach. Oraz setek Toadów.
Jak się właściwie w to gra? Otóż biegamy sobie po świecie, skaczemy na rzeczy, uderzamy inne rzeczy młotkiem, a na dodatek zbieramy konfetti, którym zasypujemy dziury w papierowym świecie. Jest tu sporo łamigłówek, pochowanych Toadów do uratowania oraz bitew z poskładanymi żołnierzami do wygrania. Od czasu do czasu używamy specjalnych mocy origami - takich jak np. długie, harmonijkowe ręce - ale te są aktywowane jedynie w podświetlonych miejscach, więc to nie jest jakaś ciekawa mechanika, a zwyczajne - stań tu i użyj czegoś, aby coś się stało. Ewentualnie jeszcze poruszaj kontrolerami, aby coś chwycić i oderwać. I o ile sama eksploracja oraz zagadki w otoczeniu są całkiem przyjemne to nijak się to ma to świetnych mechanik z Super Paper Mario, które w 2007 roku, 5 lat przez Fezem, kręciło dwuwymiarowymi lokacjami czyniąc je trójwymiarowymi. Tutaj nie dzieje się nic równie ciekawego. Uderzamy rzeczy, wypatrujemy ukrytych Toadów, zbieramy konfetti i sypiemy je na dziury. Same lokacje są zaprojektowane świetnie i niektóre zagadki zaszyte w otoczeniu są całkiem pomysłowe, ale rozgrywka jest raczej prosta. Jednym z głównych dań gry są potyczki z wrogami i… z nimi mam największy problem. Połączono tu elementy jRPGa i gry logicznej. Na początku każdej rundy wrogowie rozsypani są po okręgach otaczających Mariana. Mając ograniczony czas oraz liczbę ruchów próbujemy tak zakręcić kołami oraz przetasować pola po średnicy, aby odpowiednio ułożyć adwersarzy. Chcemy ich mieć albo w jednej linii albo w zbitych w czteroosobowy kwadrat, bo na takich obszarach działają ataki Mariana. Albo może skakać po kolejnych, szeregowo ustawionych głowach wywołując śmiertelne urazy kręgosłupów, albo walić wielkim młotkiem, który łamie kolana grupowo. Miałem nadzieję, że z czasem pojawią się też ataki mające inny kształt obszaru działania, ale nie - szeregi i kwadraty to wszystko co tu napotkamy. Jeśli uda nam się wszystkich przeciwników poustawiać w linie i czworoboki to otrzymujemy mnożnik obrażeń, a następnie wybieramy słabsze lub mocniejsze młotki i buty, aby dokonać śmiertelnego pogniecenia adwersarzy. Jeśli ktoś to przeżyje - rzuca się wąsaczowi do gardła. Wciskanie przycisków w momencie uderzeń pozwala zwiększyć ilość zadawanych obrażeń lub zmniejszyć te otrzymywane. RPGowe elementy tej gry praktycznie nie istnieją. Nie ma tu jako takiego rozwoju postaci poza zwiększaniem puli zdrowia i, przy okazji, siły ataków. Buty i młotki mają zaledwie kilka zużywających się wersji zadających różne obrażenia i - w niektórych przypadkach - pozwalających na skakanie po wrogach z kolcami na głowach.
Nie istnieje tu żadne personalizowanie postaci, budowanie zestawów umiejętności ani nawet farmienie expa. Farmić można jedynie monetki, ale i tak gra rzuca w nas nadmiarem pieniędzy. Podstawy jRPGowej walki tu zostały, ale odebrano im całą głębię. To sprawia, że większość starć z pomniejszymi wrogami jest zwyczajnie nudna. Trochę pomaga tu ten element gry logicznej z ustawianiem przeciwników w stosownych formacjach, ale w pewnym momencie i to zaczyna nużyć. Jasne - czasem trafi się jakaś potyczka, w której trzeba dłużej pokombinować, ale bardzo wiele walk to proste dwa obroty koła i czekanie, aż Mario przeskoczy po wszystkich głowach. Ma się wrażenie, że gra marnuje nasz czas. Momentami wydawało mi się, że nawet twórcy wiedzą, iż te starcia są daremne, bo w dalszej części gry niektórych przeciwników można ubić uderzeniem młotka podczas eksploracji zanim nas dotkną i tym samym uniknąć całej sekwencji walki, a przed częścią potyczek można zwyczajnie uciec. I naprawdę chce się to robić, aby nie tracić czasu na trzy obroty planszą i minutę patrzenia jak Mario łamie kręgosłupy. W ogóle gra robi się lepsza za połową, bo mam wrażenie, że tam tych małych starć jest mniej niż na początku. Od czasu do czasu zdarzają się tu też walki z dużymi wrogami zrobionymi z masy papierowej, które mają formę zręcznościową, ale one są już w ogóle prostym urozmaiceniem zabawy. Zdarzają się wyjątki, ale najczęściej starcia te polegają na schodzeniu nadbiegającemu papierogolemowi z drogi i waleniu go młotkiem w pieczęć na tyłku. Czy jednak wszelka walka jest tu taka sobie? Otóż nie - gra ma świetne starcia z bossami, które także mają formułę gry logicznej. Tym razem w centrum okręgu jest wróg, a polami kręcimy i tasujemy je, aby ze strzałek ułożyć dla Mariana ścieżkę do stosownego celu - żetonu ataku, specjalnych akcji, aktywatora tych akcji albo skrzyni, z której wysypują się rzeczy, których na polu bitwy może brakować. I tu twórcy zawarli sporo bardzo fajnych łamigłówek. Nie chcę tu spoilerować za wiele, więc tylko ogólnie powiem, że różni bossowie mają różne zdolności tworzące przeszkody na polach, sklejające ze sobą okręgi, aby kręciły się wspólnie, a do tego w różnych fazach walki ważne jest wykorzystywanie określonych zdolności rozrzuconych po planszy i podczas starcia musimy wykombinować jakie są właściwe działania. Sami bossowie są też dość zabawni, bo walczymy tu z papierowymi bestiami żywiołów oraz… pudełkiem kredek. I to pudełko kredek ma nawet jakiś charakter oraz dialogi. A tak, bo nawet jeśli Paper Mario nie zachwyca rozgrywką to nadrabia to opowieścią oraz klimatem. Opowieść nie jest może zbyt złożona, bo po Super Paper Mario w Nintendo uznano, że seria nie może mieć aż tak skomplikowanej fabuły - a tamta odsłona faktycznie była pokręcona - bo zbyt daleko odbiega od tego czym są gry o Marianie. Dlatego też Król Origami ma dość prostą opowieść. Zły porwał księżniczkę razem z zamkiem a bohater musi uratować królestwo i, jak zawsze porwaną, Peach.
Na szczęście - chociaż ogólna struktura jest prosta - grę wyśmienicie napisano. Jasne, ma to powierzchownie dość infantylny styl, bo takie są założenia gier o Marianie, ale potem nagle okazuje się, że postacie umierają. Że plaga papierowych istot przemienionych w origami przypomina trochę… apokalipsę zombie i momentami rzecz jest zaskakująco ponura lub wręcz niepokojąca. Król Origami jest pełen zabaw konwencjami. W jednym momencie przemierzamy podziemne grobowce, aby potem brać udział w układach tanecznych. Występujemy na scenach różnych przedstawień - np. w westernowym, w którym bierzemy udział w pojedynkach rewolwerowców, a nieco później żeglujemy po wielkim morzu odwiedzając wysepki i wyławiając skarby z dna. Mamy tu masę naprawdę fajnych dialogów wypchanych nawiązaniami i żartami. Oczywiście wszystko musimy czytać, bo to już klasyka gier Nintendo, że bohaterowie gadają tekstem. W ukrytych kawiarniach możemy posłuchać co myślą o swojej pracy podwładni Bowsera, a nawet natknąć się na nieoczywiste chyba nawiązanie do Hot Coffee z GTA. Postacie, które nam towarzyszą są całkiem wyraziste i bywają zabawne. Szczególnie Bobby - bomboludek z amnezją, który dołącza do Mariana i Oliwii w nadziei na to, że odzyska pamięć. No i wspaniała jest też ta cała różnorodność tematyczna oraz - co ważne - muzyczna, bo Paper Mario ma naprawdę wspaniałą muzykę. A niektóre potyczki pod koniec gry są tak epickie, że przygrywa do nich w zasadzie power metal z przesterowanymi gitarami i chórami. Każde miejsce jest spójnym połączeniem obrazu i towarzyszącej muzyki. I dlatego tak trudno mi ocenić tę grę, bo RPG z niej żaden, pomniejsze starcia szybko stają się nużące i są pozbawione głębi, a zaszyta w nich gra logiczna pomaga na krótko, ale jednocześnie całość jest 30-godzinną, wspaniałą, wielką i różnorodną przygodą. Od przejażdżki buto-wozem po pustyni papieru ściernego, przez szkołę ninja w parku rozrywki Shogun, aż po świątynie różnych żywiołów - ta gra przez cały czas sprawia, iż ma się wrażenie uczestniczenia w wielkiej wyprawie.
Oto całe Paper Mario: The Origami King. Gra świetnie napisana, pełna humoru i nieoczywistych nawiązań oraz zabaw konwencją, ale i bardzo nierówna od strony rozgrywki. Męczy nudną walką, ale dostarcza świetne starcia z bossami. Nie robi nic interesującego z mechanikami eksploracji, ale mimo to chce się te śliczne i klimatyczne miejsca przemierzać, aby poznać schowane tam historie. Nie jest tak dobra jak uwielbiane przeze mnie Super Paper Mario na Wii, ale i tak nie żałuję, że w nią zagrałem.
Ostatnie wpisy